Przeglądając ostatnio najświeższe wpisy z polskiej kulinarnej blogosfery zauważyłam, iż praktycznie co drugi tekst poświęcony jest powitaniu wiosny, lub ewentualnie pożegnaniu zimy. Normalnie taka monotematyczność byłaby irytująca, ale nie w przypadku najpiękniejszej i najbardziej wyczekiwanej pory roku.
Zresztą sama również kilka dni temu otworzyłam na swoim blogu metaforyczne okno kochanej wiosence (dla przypomnienia – kusiłam ją wówczas słodkim hiszpańskim chlebkiem). I nie ma się tu czemu dziwić. Wiosna idzie i po tak pokręconej zimie jak tegoroczna, takie słoneczno-ciepłe przebudzenie wydaje się wyjątkowo potrzebne. Przynajmniej mnie jest bardzo potrzebne. Już teraz (choć temperatura wciąż nie za wysoka) czuję jak wstępują we mnie nowe siły, w głowie kłębią się pomysły, a ciało rwie się do działania 🙂 No dobra – może niekoniecznie rwie, bo zimowe zastanie i rozmemłanie materii tak łatwo nie znika, ale z pewnością jest znacznie lepiej niż np. miesiąc temu.
Plan jest zatem prosty – spacerować, ćwiczyć, uśmiechać się, czytać, pisać, oglądać, kochać, piec, gotować, jeść itp., itd. A wszystko to na wiosennie, kolorowo, pachnąco, aromatycznie, ciepło i POZYTYWNIE!
Na dowód tego dziś utwór, który powoduje, że patrzę w niebo i uśmiecham się do chmur (klik) i przepis na toskańskie ciasteczka anyżowe z książki Aleksandry Seghi „Smaki Toskanii”. Łatwe, szybkie, pyszne. Czego chcieć więcej…?
Brigidini de Lamporecchio – ciasteczka anyżowe z Lamporecchio:
- 150 g mąki,
- 120 g cukru pudru,
- 1 łyzka startych na proszek ziaren anyżu,
- 2 jajka,
- szczypta soli,
- kawałeczek masła do smarowania patelni.
Wszystkie składniki (oprócz masła) wymieszać w misce i odstawić na pół godzinki. Małą patelnię (w Toskanii używa się do tego specjalnego sprzętu) delikatnie posmarować masłem i smażyć kolejno ciasteczka (każdą pojedynczą chochelkę ciasta należy rozlać w jak najcieńszego „naleśnika”).
Ostudzić na kratce, by ciasteczka pozostały chrupiące.